Grupa Oto:     Bolesławiec Brzeg Dzierzoniów Głogów Góra Śl. Jawor Jelenia Góra Kamienna Góra Kłodzko Legnica Lubań Lubin Lwówek Milicz Nowogrodziec Nysa Oława Oleśnica Paczków Polkowice
Środa Śl. Strzelin Świdnica Trzebnica Wałbrzych WielkaWyspa Wołów Wrocław Powiat Wrocławski Ząbkowice Śl. Zgorzelec Ziębice Złotoryja Nieruchomości Ogłoszenia Dobre Miejsca Dolny Śląsk

Wielka Wyspa
Z armaty do króla

     autor:
Share on Facebook   Share on Google+   Tweet about this on Twitter   Share on LinkedIn  
Przez całe życie Gustawa Pflige nie opuszczało szczęście. Również wtedy, gdy nadeszła wojenna zawierucha i został wcielony do Wermachtu. Całą II Wojnę Światową spędził w ówczesnym Breslau. Szczęście opuściło go tylko raz – wtedy, gdy w Parku Szczytnickim strzelił do króla. Ten raz wystarczył, żeby swoje ostatnie dni przeżywał w męczarniach.
Z armaty do króla
kliknij na zdjęcie, aby powiększyć.Z armaty do króla
kliknij na zdjęcie, aby powiększyć.Z armaty do króla
kliknij na zdjęcie, aby powiększyć.

Gustaw urodził się w małym miasteczku na Dolnym Śląsku jako syn rzemieślnika. Nie angażował się w politykę, bo też polityka nigdy do miasteczka nie zawitała. Gdyby nie II Wojna Światowa pewnie dożyłby sędziwego wieku. Dorastał spokojnie pomagając ojcu, aż do 1939 roku. Wtedy dostał powołanie do wojska i ruszył na wojnę. Został przydzielony do korpusu artylerii i służył w niej aż do zakończenia działań wojennych w 1945 roku. Miał jednak szczęście - w czasie gdy jego rodacy byli zabijani głównie na Froncie Wschodnim, a od 1944 roku również na ziemiach Europy Zachodniej – on stacjonował praktycznie w jednym miejscu, mając dość wygodny przydział do wojsk rezerwowych. Prawdopodobnie jego oddział nie ruszył się nigdy z okolic Breslau, nawet wtedy, gdy Rosjanie forsowali Wisłę i z tyłów ściągano każde oddziały mogące powstrzymać wroga. Jego odział miał za zadanie obronę miasta – i tak też się stało, gdy Armia Czerwona okrążyła Breslau. Wtedy, jak na realia wojenne, szczęście również go nie opuszczało. Wraz ze swoim oddziałem artyleryjskim stacjonował na linii Widawy na północy miasta. W jednym z bunkrów, na tamtejszej linii umocnień, przez kilka tygodni odpierał ataki wroga. Ataki nie były zbyt zaciekłe – Rosjanie widząc zalane obszary Psiego Pola i Zgorzeliska nie próbowali forsować od tej strony twierdzy. Skoncentrowali się na uderzeniu od zachodu i południa. Na północy walki polegały na sukcesywnym ostrzale niemieckich pozycji – które bardzo dobrze umieszczone w terenie, nie ponosiły w zasadzie żadnych strat. W ostatnich dniach obrony Festung Breslau jego oddział został wycofany w okolicę Hali Stulecia - tam też po kapitulacji zastali go żołnierze Armii Radzieckiej. Oddział został rozbrojony, artylerzystów zgromadzono w naprędce wybudowanym obozie jenieckim na terenie Sępolna.

Szczęście jeszcze raz spróbowało się uśmiechnąć do Gustawa, ale okazało się po niewczasie, że był to już ironiczny grymas. Jego oddział miał być wymieniony za jeńców rosyjskich – i tak się stało po kilku miesiącach od zakończenia wojny, jednak Gustaw tego nie doczekał. Tym razem miał pecha, ponieważ jeden z oficerów Armii Czerwonej właśnie jego wybrał do wykonania egzekucji... króla.

Król

Cóż to był za król? Jeden z potężniejszych w historii narodu niemieckiego i najbardziej znienawidzony przez naród polski. Fryderyk Wilhelm II, von Hohenzollern, był królem pruskim i elektorem brandenburskim. Młody Gustaw zapewne uczył się o nim na lekcjach historii – król urodził się w 1744 roku, a zmarł w 1797 roku. W niemieckich książkach był chwalony i wysławiany, w książkach polskich uchodził za człowieka, który zniszczył naszą ojczyznę. Fryderyk Wilhelm II brał udział w pierwszym i drugim rozbiorze Polski. Razem z carską Rosją przystąpił do tłumienia insurekcji kościuszkowskiej, a w bitwie pod Szczekocinami osobiście dowodził wojskami, które rozbiły korpus Kościuszki. Był sprytnym politykiem - wspólnie z Austrią wystąpił przeciw rewolucji we Francji, ale w 1795 roku w obawie pominięcia Prus przez Austrię i Rosję w zamierzonym III rozbiorze Polski, zawarł z Francją odrębny pokój w Bazylei. Król umarł śmiercią naturalną, nie spodziewał się jednak, że ponad półtora wieku później, ktoś będzie jeszcze do niego strzelał. I to na dodatek z armaty! I to na dodatek Niemiec! Jak to możliwe? Wszystko z powodu ogromnego pomnika, który stanął krótko przed śmiercią króla w Breslau, w Parku Szczytnickim. Do dziś przetrwała po nim jedynie kolumna, zwana potocznie kolumną Trajana.

Pomnik

Powstanie pomnika ginie niestety w mroku dziejów. Na jego temat niewiele wiadomo. Ale to co wiadomo, jest całkiem interesujące. Na początku kolumna, na której postawiono rzeźbę Fryderyka Wilhelma II była drewniana. Był to pierwszy drewniany monument, który powstał w Ogrodzie Książęcym (dzisiejszym Parku Szczytnickim) między 1786 a 1789 r., na wzór antycznej Kolumny Trajana, z rzeźbą władcy i tarasem widokowym w zwieńczeniu. Po pożarze w 1806 r. została odbudowana z cegły. W XIX wieku wybudowano wokół niej ścieżką parkową. Wewnątrz kolumny były schody, którymi można było się dostać na szczyt, tuż pod stopy wielkiego króla. Sam władca trzymał w jednej ręce coś na kształt buławy, w drugiej rulon papieru. Ten ostatni był zapewne dokumentem mającym symbolizować ujednolicony kodeks prawa cywilnego, który Fryderyk Wilhelm II wprowadził za swojego panowania. Niektóre polskie źródła interpretują go inaczej - że był to akt, na podstawie którego król dokonał rozbiorów naszej ojczyzny.

Można powiedzieć, że kolumna i pomnik miały pecha. Początkowo drewniany postument spłonął w  pożarze. Strata szczególnie dla historyków architektury to ogromna. W drewnie wyrzeźbiona była w spiralny sposób ówczesna nowożytna historia Prus. Właśnie dlatego nazywano pomnik również kolumną Trajana - na tej rzymskiej, w ten sam sposób, za pomocą wstęgowego reliefu, przedstawiono wojnę cesarza Trajana z Dakami. Na tej w Breslau widniały najprawdopodobniej dokonania Fryderyka Wilhelma II. Historia zresztą obeszła się z wizerunkami obu władców podobnie – spadli z postumentów zrzuceni przez swoich rodaków. Trajana usunęli rzymscy chrześcijanie, króla Prus – jego rodak.

Strzał

Od kapitulacji Festung Breslau minęły już około dwa miesiące. Gustaw Pflige razem ze swoimi dowódcami byli zgromadzeni w tymczasowym obozie jenieckim. Rosjanie nie przejawiali względem nich wrogości – tkwił w nich jakiś szacunek do żołnierzy Wermachtu, którzy tak jak oni, zmagali się przecież z trudami wojny, walcząc z żołnierzami po drugiej stronie, a nie z ludnością cywilną, jak oddziały SS. Nie znaczy to oczywiście, że niemieccy jeńcy mieli warunki jak na wczasach. Byli wykorzystywani do robót porządkowych w mieście, odgruzowania, sprzątania, uruchamiania fabryk, linii tramwajowych itp. Zwykłe porządkowanie miasta nie wpłynęło by na losy Gustawa, ale niestety w zdobytym Wrocławiu pojawili się, oprócz zwyczajnych wojskowych, również mundurowe służby polityczne. Było to grono złożone zarówno z Rosjan jak i z Polaków. Od razu zaczęły ich interesować wszelkie przejawy niemieckości, w niemieckim przecież mieście. Interesowały ich dlatego, że ówczesne władze postanowiły za wszelką cenę pokazać, że Breslau, czyli Wrocław, jest na wskroś piastowskim miastem, w którym nie ma miejsca na niemiecką historię. Polityczni historycy – jak ich potocznie nazywano - zaczęli więc przeszukiwać miasto. W pierwszych miesiącach po zakończeniu wojny we Wrocławiu zlikwidowano większość pomników, które w jakikolwiek sposób nawiązywały do poprzednich mieszkańców. Park Szczytnicki wyczyszczono z przejawów niemieckości doszczętnie. Na koniec zostawiono sobie najbardziej znienawidzony kąsek – pomnik króla, który dokonał rozbiorów Polski. Pomnik zrzucono by już wcześniej, może nawet na samym początku, ale nie wiedziano za bardzo, jak się do tego zabrać. Prawdopodobnie służby polityczne nie wiedziały o istnieniu schodów wewnątrz kolumny – wejście już wtedy było bowiem zamurowane. Bez większych więc ceregieli, postanowiono pomnik... zestrzelić.

Być może o wyborze strzelca zadecydowały względy niechęci osobistej, być może pomyślano, że dopełnieniem historii będzie fakt, gdy własnego króla zestrzeli jego rodak. A być może nie było akurat pod ręką wykwalifikowanego działonowego. Znaleziono szybko w dokumentach gdzie są zgromadzeni jeńcy artylerzyści. Okazało się, że są jak na zamówienie – na terenie Wielkiej Wyspy, kilka przecznic od pomnika Fryderyka Wilhelma II.

Artyklerzyści byli jak na zamówienie - problem jednak stanowiło samo działo, którego w mieście w tym czasie nie było. Z obozu jenieckiego wywleczono więc dwóch Niemców, którzy byli żołnierzami korpusu artyleryjskiego. Po krótkiej rozmowie wojacy stwierdzili, że nie ukryli nigdzie części swojego uzbrojenia – jak sugerowali oficerowie radzieccy. Powiedzieli jednak, że wiedzą gdzie znajduje się kilka uszkodzonych haubic. Rosjanie ściągnęli je ciężarówkami z okolic Zgorzeliska, kazali wystraszonym Niemcom je naprawić i pociągnęli pod kolumnę w Parku Szczytnickim. Strzelanie z uszkodzonych haubic do celu usytuowanego wysoko nie było proste. Łatwiej było oczywiście strzelać do podstawy kolumny i w ten sposób zlikwidować pomnik – Polacy stwierdzili jednak, że wysoka kolumna przyda się na postawienie jakiegoś poprawnego politycznie pomnika – np. Stalina. Niemcy oddali w kierunku króla kilka salw, z których jedna trafiła w cel roztrzaskując Fryderyka Wilhelma II dość dokładnie. Pomnik był zniszczony jednak Niemcom kazano oddać jeszcze kilka strzałów. To okazało się tragiczne w skutkach. Podczas odpalania ładunku pocisk zaklinował się w komorze i cała haubica eksplodowała. Na miejscu zginął jeden z niemieckich artylerzystów oraz radziecki oficer. Kilku Polaków oraz Gustaw Pflige zostało rannych. Niemiecki artylerzysta trafił do szpitala polowego bez obu rąk z ciężkimi ranami głowy. Żył jeszcze kilkanaście dni, zmarł w potwornych męczarniach w szpitalu pozbawionych środków opatrunkowych czy morfiny. Szczęście opuściło Gustawa tylko raz – no ale przecież strzelającym do własnego króla, nawet z przymusu, szczęście najczęściej nie sprzyja.


RW



o © 2007 - 2024 Otomedia sp. z o.o.
Redakcja  |   Reklama  |   Otomedia.pl