Wybuch nastąpił wieczorem w Dzień Wszystkich Świętych. Detonacja uszkodziła ściany nośne budynku niszcząc mieszkania. W powietrze wyleciało większość dachówek. Jedno z okien balkonowych wylądowało 40 metrów dalej w ogródku.
– To bomba! Gaz spowodowałby pożar – krzyczeli przerażeni lokatorzy, którzy w szoku wybiegali na ulicę.
Kilkanaście minut po wybuchu z mieszkania na 1 piętrze wyszedł na klatkę młody człowiek obsypany tynkiem i oznajmił lokatorom, że nie była to bomba, tylko gaz.
- Wstrząs był potężny. Nikt z mieszkańców nie wiedział, co się stało. Nie było też wiadomo, gdzie dokładnie nastąpił wybuch. Zauważyliśmy krzesła, drzwi i różne przedmioty leżące na działkach od strony podwórka – opowiada jeden z lokatorów.
Policyjni pirotechnicy, którzy pojawili się na miejscu dokładnie przeszukali teren. Nie było pożaru byli, więc pewni, że eksplozję spowodował materiał wybuchowy.
Student odkręcił kurki
- W chwili obecnej nie możemy jednoznacznie ustalić, co było przyczyną wybuchu. Do wyjaśnienia zatrzymaliśmy jedną osobę – informował na drugi dzień Artur Falkiewicz z biura prasowego dolnośląskiej policji.
Do wyjaśnienia zatrzymano studenta, który prawdopodobnie odkręcił kurki, bo chciał popełnić samobójstwo. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że była to jego nie pierwsza próba. Żak z wypadku wyszedł bez szwanku, lokal wynajmował od właściciela, który przebywał za granicą. Budynek został poważnie uszkodzony i nie można było w nim mieszkać.
- Straż kazała nam zabrać najpotrzebniejsze rzeczy, ale w szoku trudno określić, jakie to rzeczy. Jedna z sąsiadek zabrała szczoteczkę do zębów, ktoś inny bezskutecznie poszukiwał swojego kota – relacjonowała pani Ania, jedna z lokatorek. Część lokatorów znalazła schronienie u znajomych i rodziny, inni zamieszkali w wynajętych stancjach.
Mieszkańcy już wrócili
- Zabezpieczyliśmy stemplami strop i zlecieliśmy ekspertyzy budowlane. Zakręcono wodę, aby w czasie mrozów woda nie rozsadziła rur – tłumaczył Mirosław Gawędzki, zarządca budynku.
Wybuch spowodował poważne szkody materialne m.in. zniszczył meble w domach i sprzęt RTV.
- Przez zerwany tynk i niską temperaturę zimą nie da się mieszkać. Ściany są niedocieplone. Od roku staram się o zmniejszenie czynszu, wysłałam pismo do biura obsługi klienta przy ulicy Wrocławczyka, ale do dziś nie otrzymałam konkretnej odpowiedzi – skarżyła się w 2007 roku Teresa Jaroszek, której pokój sąsiaduje z uszkodzonym domem.
Po dwóch latach od tragedii dopiero ruszył remont domu. Robotnicy wzmocnili stropy i zabezpieczyli teren budowy. Były problemy z uzyskaniem ubezpieczenia.
- Wszyscy lokatorzy już dawno wrócili do swoich domów. Przeprowadziliśmy dokładny remont, jednak już nie zarządzamy tą posesją – kończy Mieczysława Gawędzka, żona zarządcy.