Jezdnię owej trasy, wiodącej w kierunku Lwówka, pokrywała wtedy misternie ułożona z jasnych, granitowych kostek nawierzchnia, której oś na całej długości wyznaczał ciemny pas wykonany z podwójnych bazaltowych sześcianów.
W trakcie prowadzonych zabiegów pielęgnacyjnych działkowicze od czasu do czasu wykopywali różne drobne przedmioty – niemieckie fenigi, porcelanowe figurki, czasem butelki od piwa, a nawet całe talerze i kubki.
W łagodnie zbiegającej w kierunku potoku części terenu, pokrytego grządkami i kilkoma większymi poletkami uprawnymi, widniał wąski, krótki, płytki i zazwyczaj suchy rów, którego południowy brzeg wyznaczała linia młodych olch. Dzisiaj to wielkie drzewa, koronami wystające wysoko ponad gęstwinę samosiejek, porastających obecnie porzucone dawno temu działki.
W rowie widniało kilka spłaszczonych przez deszcze i roztopy kopczyków. Owe pagórki okoliczna dziatwa rychło potraktowała jako cel ekspedycji poszukiwawczych, bowiem bez wielkiego trudu można z nich było wygrzebać ceramiczne monety, jakieś dziwaczne odznaczenia tudzież inne „skarby”.
Wyprawy penetracyjne były początkowo niezbyt przychylnie przyjmowane przez działkowiczów, ale gdy nieletni tropiciele przeszłości zaczęli im pomagać w różnych ogrodniczych czynnościach pielęgnacyjnych – zapanowała niemal sielankowa zgoda.
Pewnego dnia ze szlamu, zalegającego grubą warstwą dno strumienia, przetaczającego wodę pod pobliskim, betonowym mostem - obecnie przebiega po nim wyasfaltowane i dysponujące chodnikiem przedłużenie Leśnej, łączącej się dalej z ulicą Zwycięstwa – wytaszczono pozbawiony zamka, ale nieźle zakonserwowany błotem ciężki karabin maszynowy ! Można więc było słusznie spodziewać się ukrycia w okolicy także innych, bardziej niebezpiecznych wojennych artefaktów…
Wspomniany odcinek drogi był w owym czasie obficie dekorowaną po wszystkich ulewach dużymi i głębokimi kałużami gruntówką. Jej pobocza też oczywiście stanowiły swoiste Eldorado dla smarkatych poszukiwaczy. Wypada ponadto wspomnieć, iż w leśnym strumieniu żyły wtedy traszki, raki a nawet rybki, najprawdopodobniej spływającej z przyborami wód z tak zwanego „wojskowego stawu”, istniejącego opodal leśniczówki, wzniesionej za miastem przy szosie do Jeleniej Góry – o pijawkach nie wspominając…
Wracając do ziemno-wysypiskowych kopczyków, kryjących różne arcyciekawe dla dzieci przedmioty, to któregoś dnia wydobyto z nich kilka sporych odcinków taśm filmowych. Na fragmentach tych szerszych można było rozpoznać jakieś kolorowe, najprawdopodobniej bajkowe scenki, zaś jeden z kilku fragmentów czarno-białego filmu, zabrany do domu, przez długie lata przeleżał zapomniany w kącie piwnicy.
Po odnalezieniu na pierwszy rzut oka wydawało się, że umiarkowana wilgotność piwnicznego pomieszczenia i panująca w nim dość stała temperatura w naturalny sposób zapewniły celuloidowej wstędze znośne przetrwanie - ale ta, sklejona w jednolitą bryłę, rozsypała się przy delikatnej próbie jej rozwinięcia.
Szczególnie interesującym dla dzieciarni miejscem był też wytyczony na opisywanym fragmencie terenu przyszpitalny parking. Zjeżdżano do niego z ulicy Jeleniogórskiej wyłożoną brukiem, dość stromą, krótką pochylnią
Pod drzewami w powszednie dni tygodnia było tam zwykle pusto – lub stały tylko pojedyncze wozy konne, wymoszczone słomą bądź sianem, przykrytym kocami lub derkami. Dopiero w niedzielę robiło się tłoczno i gwarno. Na odwiedziny do chorych lub badania przybywali bowiem mieszkańcy okolicznych wiosek. I chociaż słowo parking kojarzy się dzisiaj jednoznacznie z samochodami, to w tamtym czasie stanowiły one pod szpitalem prawdziwą rzadkość.
Zresztą widok stojących koni, często trzymających pyski zanurzone w podwieszonych workach i spokojnie przeżuwających siano, był co najmniej tak samo interesujący, jak z rzadka przejeżdżające stare „dakawki” i jakieś wojskowe „gruzawiki”.
Cóż - tamten klimat odszedł w niebyt niepostrzeżenie, zjazd na dawny parking przyszpitalny zarósł trawą, a za bramą dziedzińca bolesławieckiej lecznicy codziennie odbywa się prawdziwy przegląd wysokiej klasy lśniących lakierem samochodów…




